Przed startem

Maraton Podróżnika to niewątpliwie przygoda, tak samo jak i dojazd do bazy maratonu, szczególnie jeśli jest ona oddalona od miejsca zamieszkania o ponad 800 km :). W tym roku jechaliśmy do „Boska Dolina” w Dylągówce pod Rzeszowem.

Maraton Podróżnika - widoki na trasie
Widok na okoliczne wzgórza

Wyjazd w czwartek wieczorem, by być na miejscu w piątkowe popołudnie, dzięki temu mamy czas na niezbędne procesy przygotowawcze do startu (złożenie roweru, założenie bagażu, wpisanie się na listę startową oraz integracja). Po godzinie 18 odbieram mój pakiet startowy, a o 19 zaczynamy ognisko, ekipa zebrała się zacna: Ilona, Żubr, Wax, Marcin (kolega z pracy debiutujący w tego rodzaju rozrywce) no i ja. Czas mijał na rozmowach i wymienianiu się doświadczeniami. Około 21 zaczęliśmy rozchodzić się po namiotach, pokojach, karimatach by móc wypocząć przed nadchodzącym startem. Noc minęła spokojnie, całą przespałem na wygodnym materacu wojskowym ze wsparciem samopompy ze znanej sieci sklepów.

Start

O godzinie 6.00 pobudka, odbiór trackera gps i ostatnie przymiarki. Razem z grupą startujemy o 08.05. Na dzień dobry otrzymujemy 100 metrów szutru i ładny podjazd – taka mała rozgrzewka.
Przez pierwsze kilometry nie ma co narzekać, jedzie się dobrze trochę pod górkę trochę z górki, asfalty dobre widoki jeszcze lepsze. W okolicy 20 km nasza grupka zaczyna się już mocno rwać, każdy dobiera swoje własne tempo, w którym mu się najlepiej jedzie – taki żywot kolarzy ultra :). Gdy już całkiem straciłem kontakt z grupką (jedni zostali z tyłu inni pojechali do przodu) zaczęły się piękne widoki Pogórza Dynowskiego (tak jak mówił Żubr przed startem) jazda granią ma to do siebie, że z każdej strony ma się piękne widoki (nie dotyczy zalesionych terenów). Także powiadam wam, że droga na Pruchnik jest zacna widokowo!!

Po drodze co chwilę mijamy się z grupami zawodników z dystansu 300km, fajnie pomachać komuś i życzyć powodzenia w trasie, to duży plus dla tych tras.

Z Pruchnika odbijamy na północ by pojeździć trochę po płaskim terenie i okrężną drogą dotrzeć do Medyki w celu podziwiania zatoru drogowego w kierunku przejścia granicznego z Ukrainą.

Kolejka „tir’ów” przed przejściem granicznym w Medyce

Jeszcze tylko mała chłopka i pierwsze 100 km oraz pierwszy postój za mną. W sklepie kupuje wodę, banany, bułkę i colę -to na razie mi zeszło z żelaznych zapasów. Po nawodnieniu kieruję się na południe – do Fredropola gdzie zaczynają się poważniejsze górki.

Widoki w drodze do Fredropola

Pierwsza mocna ściana to Kalwaria Pacławska z klasztorem na szczycie. Nie mam licznika nachylenia, ale końcówka była ostra… Niestety nie ma czasu na zwiedzanie trzeba jechać dalej. Z całego podjazdu najlepszy był zjazd 🙂 . Z Kalwarii mniejszymi i większymi hopkami docieram pod Arłamów gdzie mam lekki kryzys hydrologiczny – już mi się nie chce pić wody, a nie mam nic innego… Na pobliskim podjeździe dochodzi mnie Żubr, z którym chwilkę porozmawiałem. Na 165 km trasy wypada mały przydrożny sklepik, gdzie żegnam się z Żubrem i udaję się kupić jabłko i puszkę coli, co stawia mnie do pionu – jestem jak nowy ludź. Zamieniłem 2-3 słowa z innymi uczestnikami maratonu i ruszyłem przed siebie. Przede mną wyrasta podjazd na Ropienke – jeden z tych ostrzejszych na maratonie. Podjazd zajmuje jakieś 20 minut, zjazd niestety dużo mniej.. ale za to pozwala się rozpędzić do 82.5 km/h – jest satysfakcja. W okolicach Ropienki jestem po raz pierwszy, ciekawe miejsce, ponoć jeszcze nie tak dawno temu maszyny wydobywcze do ropy normalnie działały, szkoda, że tego nie widziałem… No nic to.

Dalsze kilometry to jazda drogą krajową nr 84 (niewielki ruch samochodowy) i nasilające się uczucie głodu (pragnienie normalnego jedzenia). Przed Łobozewem wymiana baterii w gps i zjazd w kierunku Soliny. Na punkcie widokowo-jedzeniowym spotykam posilających się kolegów z dystansu 300 km, serdecznie ich pozdrawiam i lecę dalej, bo z mojego planu wynika jasno, że postój dopiero przy zaporze.

Punkt widokowy na zaporę wodną

Miejsce na posiłek udało się znaleźć w „Bar na Tarasie” ogarnięty szybki żurek, pierogi i lemoniada. Z pełnym brzuszkiem to można jechać więc jadę :). Byłem niezwykle dumy z tego postoju, nie siedziałem tam niepotrzebnych minut, zamówiłem, zjadłem i pojechałem. Kierunek południe obrany, czas na kolejne podjazdy aż do Cisnej, gdzie ubieram rękawki i tankuję elektrolity.

Zdjęcie z mostu nad Solinką – w drodze do Cisnej

Teraz czeka mnie najwyższy podjazd maratonu mianowicie przełęcz Kut o wysokości 753 m npm. Podjazd mija sprawnie, całość w siodle. Na górze ubieram wiatrówkę, zapalam tylną lampkę, bo już powoli zmierzchało. Zjazd do Baligrodu to coś wspaniałego, około 15 km dokręcania bez zbędnego przemęczania się – to lubię! Na samym dole mijam otwarte sklepy, ale się nie zatrzymuję, kolejny postój to stacja benzynowa w Lesku. Gdy w Mchawie odbijam w stronę Leska zaczyna padać, jest około godziny 20:30 gdy dostaję w twarz pierwszymi kroplami deszczu, twardo jadę dalej nie ubierając niczego przeciwdeszczowego. Na stację paliw zajeżdżam kompletnie przemoczony. Proszę Panią ekspedientkę o Hot Doga, duża herbatę i colę, a w zamian dostaję pytanie:

E. „Jak wy tak możecie tyle jeździć???”

Ja. „Oho… Widzę, że nie jestem pierwszy?”

E. „No.. dużo takich już dziś widziałam”

Uśmiechy i kurtyna, koniec rozmowy, bo wyszedłem by zniknąć w mroku i deszczu…Pomimo niesprzyjających warunków jedzie się dobrze, noga podaje, sen nie muli. Szkoda tylko, że serpentyny przed Tyrawa pokonuje w ciemnościach i deszczu, chciałem je zobaczyć za dnia lub chociaż wieczorem.. Deszcz się wzmaga przez co tracę czas na zjazdach – mając hamulce zaciskowe niestety nie mogę wykorzystać grawitacji na tyle na ile bym chciał…Drogą zaczyna się dłużyć… Deszcz nie przestaje padać, zaczynam się trząść z zimna, nie jest dobrze. Staje w wiacie autobusowej i ubieram wsio co mam ze sobą, sytuacja opanowana. Spotykam też Andrzeja G. również staje by coś ubrać na siebie. Pada już 4 godziny, dobrze, że za niedługo Brzozów i Orlen (340 km maratonu). Na stacji biesiada rowerzystów, ja robię konkretne zakupy, by już więcej nie stawać. Biorę 2 hot dogi, żelki, batony, sok pomidorowy i 1,5L wody, dużą herbatę z 3 torebek – powinno starczyć. Ruszam dalej w deszczu, niektórzy decydują się czekać. Na rozgrzewkę podjazd pod Izdebki, wchodzi łatwo, a co najważniejsze przestaje padać, walka z deszczem kończy się przed godziną 03:00, a to oznacza, że za mną około 6 godzin jazdy w deszczu… Na szczęście mam już to za sobą!

Około godziny 04:00 zaczyna świtać, świat staje się piękniejszy, pojawiają się rozległe panoramy, widoki i jeszcze raz widoki :). W Wesołej zaczynam pierwszy z czterech mocnych akcentów na koniec górzystego terenu. Podjazd wynosi mnie na grzbiet nad miejscowością Barycz, podjazd męczący, ale jakże widokowy. Za chwilę Strzyżów, w którym decyduję, że nie robię przerwy i jadę dalej przecież w razie „W” będą sklepy (zapomniałem o niehandlowej niedzieli). Za Strzyżowem kolejne 2 podjazdy w okolicach 10%, może trochę więcej.

Odpoczynek na jednym z licznych podjazdów

Po pokonaniu ostatnich podjazdów zostaje tylko walka z wiatrem i brakiem sklepów – nic prostszego po 400 km w nogach. Dopiero za Czarną Sędziszowską warunki zaczynają być sprzyjające, udaję się kręcić w okolicach 30 km/h. Jedzie się na tyle dobrze, że mijam wszystkie stacje i sklepy ( w zdecydowanej większości i tak nieczynne, bo niedziela) postój robię jakieś 50 km przed metą w celu nabycia izotonika. Na prędce mijam Rzeszów i przed samym Łańcutem dostaję info od Ilony, że czeka na mnie z suchymi skarpetkami przed Łańcutem – chyba mnie lubi :D. Ze skarpet nie korzystam, bo szkoda czasu na przebieranki, ale towarzystwa tak zacnego nie sposób odmówić ;). Teraz podjechać Albigową (boli wszystko…) I prosto do mety razem z moją lubą 🙂

Na metę wpadam o 10:44,więc na trasie spędzam 26 godzin 39 minut i ani grama snu.

Dostaję medal i idę coś zjeść!!!

Dzięki Ilona za towarzystwo na najtrudniejszych kilometrach maratonu :*

Maraton Podróżnika - finish
To jest twarz zadowolonego człowieka

Maraton Podróżnika – podsumowanie

Dystans 512 km

Przewyższenia 5653 m

Czas brutto: 26h39min

Czas netto: 23h06min

Przerwy: 3h33min

Średnia prędkość jazdy 22.2 km/h

Vmax 82.5 km/h

Zdj. 8.) Maraton Podróżnika trasa i profil wysokościowy

Maraton Podróżnika - trasa
Mapa maratonu oraz profil wysokości trasy

Z czego jestem zadowolony?

1.) Trzymałem tempo swoje, nie dołączyłem się na siłę do nikogo i na nikogo nie czekałem.

2.) Zdecydowanie lepszy rygor na postojach niż w poprzednich startach. Widzę jeszcze pole do poprawy.

3.) Strategia żywieniowa zdała egzamin.

4.) Jazda w stroju triathlonowych z minimalną wkładką również zdała egzamin, było wygodniej niż przy standardowych wkładkach.

5.) Był to mój najlepszy Maraton Podróżnika w karierze, pomimo warunków i dużej ilości przewyższeń.

6.) Pomimo złamania obustronnego w łokciach 2 lata temu nie czułem dyskomfortu podczas jazdy.

Z czego nie jestem zadowolony?

1.) Nie złamałem 24 godzin,

2.) Licznik bezprzewodowy bc 500 z Decathlonu to szmelc, nie działał w ogóle…

3.) Miałem zdrętwiałe palce w prawej stopie.

4,) Nie widziałem niedźwiedzia..

Podziękowania dla:

Ilony za całokształt twórczości we wspieraniu mnie 🙂

Kibiców, którzy siedzieli po drugiej stronie monitora 😉

Pomysłodawcy trasy i Orgom za trasę i zorganizowanie całego maratonu!

Ostatnie wpisy

Please follow and like us:
fb-share-icon

Możesz również cieszyć się:

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Instagram