Najlepsza impreza na zakończenie sezonu? Oczywiście Maraton Północ-Południe, który jak sama nazwa wskazuje przebiega przez cały kraj od morza (Hel) po samiusienkie Tatry Hej! (Polana Głodówka). 

Przed startem

Standardowo na Hel dostaje się pociągiem dzień przed startem, ma się wtedy czas na odebranie pakietu i 'ostatni posiłek’. Biuro maratonu północ-południe mieści się pod latarnia morską, daleko z noclegu nie mam. Po odebraniu pakietu idę na poszukiwania godnej strawy, wybór padł na restaurację Alternatywa – pyszna zupa krem z dyni z chorizo!! Później już tylko zakupy na start, które powinny wystarczyć na pierwsze 160 km. Biorąc pod uwagę brak przygotowania skromnie liczę na złamanie 60 godzin. Dobranoc.

Start

Pobudka (dzień startu) godzina 06:30 a start maratonu o 09:00. Ostatnie przymiarki pakowanie bagażu, upychanie wszystkiego na rowerze, śniadanie i Podróże Kulinarne Roberta Makłowicza – oto standardowe poranki startowe.  Pakowanie i śniadanie zajmują mi 2 godziny. Na starcie stawiam się o 08:30, akurat by odebrać tracker, dzięki niemu można obserwować wszystkich startujących masochistów 🙂 

Rower gotowy na Maraton Północ-Południe
Rower w pełnym setupie

O 08:59:50 zaczyna się odliczanie do startu wspólnego, dokładnie o 09:00 rusza kolejny Maraton Północ-Południe. Przez półwysep helski mamy eskortę policji, jedziemy w miarę równym tempem około 28 km/h.  Pędzimy tak w stu osobowym peletonie aż do wylotu z Władysławowa, tu zostawia nas policja i dalej układamy się w spontaniczne grupy.

Peleton Maraton Północ-Południe
Stuosobowy peleton pędzący do Władysławowa

Moja taktyka na cały Maraton Północ-Południe to jazda solo –  taktyka ta ma jedną niezaprzeczalną zaletę – nie musisz nikogo gonić ani na nikogo czekać. Pogoda od samego początku nie była jakaś wybitna, szaro buro i ponuro, ale po kilku godzinach od startu zaczęło dodatkowo padać… Brak słońca i deszcz, a raczej uciążliwy kapuśniaczek jest rekompensowane wiatrem, który bardzo sprzyja. Kaszuby mijają sprawnie nawet podjazd pod Kaszubskie Oko wchodzi całkiem dobrze, bez większej zadyszki – dobrze rozgrzewa mięśnie przed nadchodzącymi interwałami. Lawirowanie pomiędzy kaszubskimi jeziorami i wzgórzami polodowcowymi pokrytymi niskimi chmurami nadaje dobrego klimatu, niestety brak zdjęć z powodu ciągłej mżawki. Jazda idzie na tyle dobrze, że zgodnie z planem pierwszy postój robię na Orlenie w Egiertowie na 157 kilometrze trasy. Na stacji nie jestem jedyny, więc by uniknąć dużych strat czasowych proszę o hot doga, herbatę, pierogi i trochę słodyczy.

Patenty Maraton Północ-Południe
Pierogowy holder

Dokręcam jeszcze mostek lemondki, bo mi odpadł już na 60 km trasy.. Ruszamy dalej w dżdżyste mroczne popołudnie. Kolejny planowany postój to Świecie lub Chełmno (taki plan). Dalej jadę sam, za każdym razem gdy mijam się z zawodnikami wymieniamy kilka zdań tak dla utrzymania morale. Za Egiertowem w miejscowości Skarszewy mam pierwszy nieplanowany postój. Użyczam NRC w celu zabezpieczenia starszego pana, który zasłabł przy drodze. Po wezwaniu karetki nie zostaje tam dłużej niż tego wymagała sytuacja, starszy pan był przytomny.

Pierwsza noc

Chcąc podgonić czas przez dłuższą chwilę utrzymywałem prędkość około 30 km/h do momentu aż zaczynało się robić szaro. Mój system oświetlenia wymagał zatrzymania się by podłączyć lampkę (muszę zmienić na jakiś ergonomicznie jazdy system). Ku mojemu zdziwieniu po podłączeniu prox’a prąd jest, ale światła nie ma… Okazuje się że z lampki zrobiła się grzechotka – coś w środku odpadło. Szukam czołówki, bo zawsze ze sobą wożę, ale jak możecie się domyślić to jednak nie zawsze.. Zostałem bez światła i już wiedziałem, że plan na postoje już się posypał. Na przypale w deszczu i szarowie dociągam do pierwszego sklepu, kupuję colę i czekam na zawodników by podczepić się na pasożyta. Po jakichś 5 minutach pojawiają się współuczestnicy, ale też korzystają ze sklepu. W sumie przy sklepie tracę dobre 15 minut. Gdy już ruszyliśmy to był kompletny zmrok. Razem z grupką dojeżdżam do Drzycimia stajemy na stacji paliw gdzie pytam o jakąś lampkę, czołówkę, cokolwiek, ale nic z takich rzeczy nie mają. Koledzy się rozsiedli, a ja tracę kolejne minuty, kolejne 5/10 minut. Chcąc się szybciej wyrwać ze stacji postanowiłem sprawdzić tracking na stronie wyścigu i na moje szczęście jechały kolejne osoby, na których mogłem oszczędzać na prądzie 🙂

Podłączyłem się do Alicji Kubickiej, która wybrała Maraton Północ-Południe na swój debiut w ultra (odważna 🙂 ). Jechaliśmy razem o jednym światełku przez mroki nocy jak cyklop i debatowaliśmy po co się jedzie takie maratony. Wyszło, że w sumie to dla kilku dobrych momentów:

  1. Wschód słońca,
  2. Pierwsze ciepłe promienie na twarzy,
  3. Ten moment na mecie gdy padasz ze zmęczenia, ale jesteś z siebie zadowolony, że to zrobiłeś.

Jak to śpiewała Sylwia Grzeszczak”cieszmy się z małych rzeczy, bo wzór na szczęście w nich zapisany jest”

Tak to na rozmowach mijał czas aż dotarliśmy do Świecia, czołówki brak morale spada. Dojechaliśmy do Chełmna tu już zrobiłem się głodny i czekał mnie dłuższy postój więc się rozstajemy z Alicją. Pojechałem w miasto na Orlen szukać światła i jedzenia, a Alicja dalej jedzie po śladzie. 500 metrów od trasy jest Orlen, wchodzę przemoczony i słyszę, że światełek brak, ale jest szansa, że dostanę na CK. Wbijam na stację pytam się o cokolwiek do świecenia i jest święty graal – mała lampka warsztatowa. Płacę z miłą chęcią za to 45 zł, a do tego jeszcze dobieram jadło, te małe rzeczy naprawdę potrafią poprawić humor. Po zamontowaniu lampki na taśmę izolującą i gumki do mocowania na kubki można jechać dalej. Lampka oświetla jakieś 1 m w zadowalającej jakości, ale najważniejsze jest to by mnie widzieli, to co ja widzę jest na drugim miejscu.

Prowizoryczna lampka oświetlająca max 1m drogi

Wyruszam z Chełmna najedzony z nowym “oświetleniem”, ale zahaczam każdą stację w poszukiwaniu czołówki. Wybiła godzina 23, a mnie strasznie morzy sen.. Powoli zaczynam jechać z lewej na prawą stronę drogi.. To oznacza, że czas na kofeinowego shota. Zatrzymuję się w Kowalewie Pomorskim na herbatę a do tego wypijam wcześniej wspomnianego shota kofeinowego i popijam go red bullem. Mieszanina chemikaliów zaczyna działać dosyć szybko, bo już po około 20 minutach, sen całkowicie ucieka w niepamięć. Nabuzowany położyłem się na lemondce i pognałem co sił w nogach do tego stopnia, że ominąłem stację Orlen w Golubiu-Dobrzyniu, gdzie miałem zjeść (mały taktyczny błąd). Jadąc dalej ciemną nocą staje się coraz bardziej głodny, wjeżdżając na DK10 postanawiam zjechać z trasy w Sierpcu by zjeść coś na Orlenie. Na stacji okazuje się, że nie tylko ja miałem taki pomysł, razem ze mną jedzie jeszcze 4 osoby. Rozmawiamy i narzekamy na pogodę, a poza tym wszystko dobrze :). Ze stacji ruszam sam, na pierwszym skrzyżowaniu prawie mnie przejeżdża samochód, kierowca nawet nie przeprosił tylko wyprzedził i poleciał dalej. 

Poranek – dzień drugi

Powoli zaczyna świtać, ja zbliżam się do Płocka, gdzie znowu wjeżdżam na Orlen by zjeść 2 hot-dogi (człowiek na maratonach ma naprawdę mocny spust). Za Płockiem zaczyna się chyba najbardziej męczący dla mnie odcinek drogi na całym Maraton Północ-Południe – kompletnie płasko i długie proste w sumie nic się nie dzieje. Sen znowu atakuje i mam jeden z najgorszych kryzysów jakie miałem na ultramaratonach. Trwa on w nieskończoność, co się poczuję lepiej to po 15 minutach znowu chce się spać. Jestem zmuszony wypić drugiego shota z kofeiną, co stawia mnie na nogi. Mijam Skierniewice, Białą Rawską i Nowe Miasto nad Pilicą zatrzymując się jedynie na sikustopy i raz w sklepie. Postanowiłem, że kolejnym przystankiem będzie Przysucha – Orlen. Standardowo zjadam 2 hot-dogi, soczek, herbatę oraz kupuję już jedzenie z myślą o wieczorze i śniadaniu. Aktualizacja planu zakładała przespać się w okolicach Chęcin.

Za Przysuchą zaczynają się pojawiać pierwsze większe wzniesienia (Kielecczyzna) to miła odmiana po 200 km posuchy na płaskich terenach Mazowsza. Z wieści mniej miłych to stopy, które są mokre od kilkunastu godzin są już tak odmoczone, że zaczynają piec i to na tyle mocno, że ciężko pedałować do tego zaczyna boleć prawy achilles – takie combo, dobrze chociaż że już nie pada. Dojeżdżam do Samsonowa na 703 km trasy gdzie udało mi się zabukować nocleg w Chęcinach przy samej trasie, Landlord nieźle się zdziwił gdy zapytałem czy nie bedzie problemu jak o 01:00 w nocy sobie wyjdę, bo jadę akurat Maraton Północ-Południe, ale nie miał nic przeciwko :). Jak tylko skończyłem rozmowę z noclegiem to przy ruszaniu z miejsca złapałem kapcia.. dobrze, że w miarę sprawnie mi poszła wymiana dętki to mogłem szybko ruszyć dalej. Zachęcony wizją prysznica i ciepłego łóżka dostałem niezłego szwungu, cisnę co sił w nogach, bo im szybciej dojadę na nocleg tym szybciej pójdę spać i będę mógł wstać wcześniej :). Zakładam 4 godziny snu i gorący prysznic :). Przed noclegiem jeszcze mam z 2-3 ścianki do pokonania. Dystans pomiędzy Samsonowem a Chęcinami pokonuje w około 2 godziny, dojeżdżam jak już jest ciemno, ale wcześniej udaje mi się zobaczyć piękny zachód słońca:

Zachód słońca na Kielecczyźnie

Druga noc i nocleg

Wbijam się na kwaterę, robię sobie kolację z soku pomidorowego i idę pod prysznic. Od momentu położenia się do zaśnięcia mija kilka sekund. Budzik nastawiony na 01:00 budzi mnie przy pierwszym podejściu, ale cały trzęsę się z zimna, ogarnięcie się zajmuje 30 minut. 01:30 udało się wyjść z kwatery, teraz dojazd na stację paliw na śniadanie, bo to co kupiłem okazało się być zbyt małą dawką kalorii.  

Po śniadaniu na rozgrzewkę czeka mnie podjazd pod zamek Chęciny, wszystko wygląda wspaniale, pełnia, brak chmur, zamek i podjazd, który podnosi trochę temperaturę ciała. Dzięki świecącemu księżycowi moje słabe światełko pozwalało na szybszą niż dotychczas jazdę. Koniec zjazdu z Chęcin zwiastował kolejne wypłaszczenie terenu trwające około 100 km.

Poranek – dzień trzeci

O 06:30 zaczyna się wschód słońca pierwsze ciepłe promienie padają na twarz, robi się cieplej, ale ból achillesa wraz z bolącym już tyłkiem nie dają takiej przyjemności z jazdy.

Wschód słońca i ból na twarzy

W Dobiesławicach staję przy sklepie by kupić sobie bułkę i drożdżówkę, kolejny postój to stacja BP na 835 km trasy, wypijam tam ciepłą herbatkę i znowu w drogę. W miejscowości Borek zwabiony zapachem świeżego pieczywa zatrzymuję się przy piekarni i kupuję jeszcze ciepłego pączka i rogalika z nadzieniem kakaowym, przekraczam też Autostradę A4, za którą zmienia się kraina i zaczynają się przedgórza najeżone ostrymi podjazdami.

Na pierwszym podjeździe decyduję, że potrzebuję wizyty w aptece – achilles boli na tyle, że ciężko kontynuować jazdę. Znajduję aptekę w Nowym Wiśniczu, od którego oddziela mnie jedna ściana około 10% nachylenia, pokonuje ją z dużym bólem i udaje się dojechać do apteki. Po aplikacji lekarstw i zjedzeniu jogurtu ruszam dalej na południe zdobywać ostrzejsze górki. Ketonal zaczyna działać, achilles już nie daje o sobie znać, dzięki temu bez większego bólu jestem w stanie dojechać do Laskowej, gdzie zjadam pożywne kanapki i hot-doga a także uzupełniam płyny w bidonach dalej czeka mnie długi i męczący podjazd za Limanową. W mieście spory ruch, żeby jechać w miarę rozsądnym tempem trzeba cały korek mijać po wysepce z lewej strony, jakoś udaje się wyjechać z miasta, ale to nie oznacza końca podjazdu. Po około 10 kilometrach jestem na szczycie, mamy zjazd, ale bardzo krótki i chwilę później znowu podjazd i tak w koło macieju… Organizatorzy zadbali o to by się nam nie nudziło w Beskidzie Wyspowym :). Na kolejnym podjeździe przed Wolą Kosnową podczas mozolnego pokonywania kolejnych metrów na 16% ściance pomiędzy pasek od kasku a ucho wpada mi pszczoła lub osa… chcąc ją zgonić uderzyłem się w policzek, a ta mnie bezczelnie użądliła. Użądlenie było na tyle bolesne, że straciłem równowagę i upadłem, niestety na takim nachyleniu już nie byłem w stanie ruszyć i musiałem wpychać rower na sam szczyt wzniesienia – nie było to łatwe, buty spd się ślizgały na asfalcie. Na szczycie mała przerwa na red bulla, kilka fotek dla potomności i trzeba zjeżdżać, bo Maraton Północ-Południe się dopiero rozkręca.

Widok ze szczytu

Zjazd całkiem stromy, łatwo się przekracza 70 km/h. Kolejny podjazd to dla mnie absolutny szatan – Wierch Młynne, podjazd idzie bardzo mozolnie chociaz przełożenia mam ustawione na najlżejszym ustawieniu, trudność dodatkowo potęgują samochody, które mają bardzo mało miejsca na wymijanie rowerzystów, ale jakoś ostatniem sił udaje się podjechać całość w siodle. Na zjeździe bardzo ładne widoki, jest też sporo czasu na odpoczynek, bo zjazd nie należy do najkrótszych teraz czeka mnie tylko łagodna przełęcz knurowska i kończymy Beskid Wyspowy/Gorce dłuuugim zjazdem w kotlinę nowotarską.

Widoki ze zjazdu z przełęczy Knurowskiej

Przede mną ostatni płaski odcinek całego maratonu droga pomiędzy Harklową a Krempachami. Z Krempach na metę jest już niecałe 35 km i 4 mocne i widokowe podjazdy. Na pierwszy ogień Dursztyn później Łapsze Wyżne, Czarna Góra a następnie zjazd na Jurgów gdzie muszę stanąć z powodu rozładowanego GPS. Po wymianie baterii i ubraniu kurtki wiatrowej jadę dalej. Droga mija całkiem sprawnie aż docieram do ostatniej mocnej ściany przed podjazdem na Głodówkę.

Nocka trzecia – dojazd na metę

U podnóża podjazdu Brzegi spada mi łańcuch i muszę stanąć, bo nie da rady zrobić tego “zdalnie”. Początkowo podjazd nie wyróżnia się jakoś szczególnie, ale przed ostatnią serpentyną nachylenie sięga nieco ponad 10 % co jest już dosyć męczące na tym etapie maratonu. Na ostatnich metrach podjazdu ledwo pedałuję, ale udaje się podjechać. Teraz krótki zjazd i ostatnia prosta pod łagodną Głodówkę. Na metę przyjeżdżam o 19:50 w poniedziałek dokładnie po 58 godzinach i 50 minutach jazdy co daje 32 pozycję w rankingu, jak na mnie to dobry wynik. Główny cel to było dojechać do 20:00 co udało mi się można powiedzieć rzutem na taśmę :). Maraton Północ-Południe został przejechany 🙂

Meta Maraton Północ-Południe
Na mecie przy posiłku, herbatce i piwku – zadowolony z siebie

Kilka suchych faktów z maratonu:

1.) Czas spędzony na trasie: 58:50:00

2.) Czas jazdy 46:10:28

3.) Sen 04:00:00

5.) Przerwy niezwiązane ze snem 08:39:32

6.) Dystans: 1025,80 km

7.) Średnia prędkość z jazdy 22 km/h

8.) Maksymalna prędkość 75 km/h

9.) Przewyższenia wg RWGPS: 9240 m

10.) Spalone kalorie liczone na strava: 20149 Cal

11.) 8 zdrętwiałych palców u stóp,

12.) Spuchnięty prawy achilles

13.) Maraton Północ-Południe do końca przejechałem na mojej lampce warsztatowej.

Dziękuję wszystkim, którzy trzymali kciuki i kibicowali 🙂

Do zobaczenia za rok na kolejnych maratonach!!

Please follow and like us:
fb-share-icon

Możesz również cieszyć się:

10 komentarzy

  1. Paweł – bardzo dobra relacja. Nie pisłeś koniecznie o wszystkie kilometrach i zdarzeniach, za to są przemyślenia, refleksje, odczucia. Sądzę jednak, że jakiś automat „poprawiał” Cię. Popraw takie momenty: „koledzy się rozwiedli” (chyba rossiedli), oraz „prowizoryczna randka oświetlająca drogę”. Pozdrawiam i gratuluję wytrwałości.

  2. Hej! Gratulacje, super przejazd, pomimo trudności! I dzięki za dotrzymanie towarzystwa, wspólna jazda pomogła również mi (morale up 🙂 Pozdrowionka i do zobaczenia na kolejnych imprezach <3

    1. HEJ!
      Dzięki bardzo 🙂
      Również gratuluję tak zacnego debiutu na ultra ;)!
      Do zobaczyska na przyszłorocznych zawodach, a już czas najwyższy sobie kalendarz ustawiać 😀

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Instagram